
Milford Sound czyli najpopularniejszy fiord w Nowej Zelandii przyciąga turystów rejsami wycieczkowymi. Jak się możecie domyślać w trakcie naszej wyprawy zaliczyliśmy również i to miejsce.
Zatoka Milforda liczy prawie 20 km i znajduje się na zachodnim wybrzeżu południowej wyspie. Całość tej części wybrzeża wchodzi w skład Parku Narodowego Fiordland, który jest wpisany listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.
Jak się dostać do Milford Sound?
Do fiordu samochodem dostaniemy się tylko jedną drogą. Ma ona numer 94 i prowadzi z Te Anau. Liczy 118 kilometrów i żeby ją pokonać potrzeba prawie dwóch godzin. W okresie turystycznym droga jest niezwykle często używana, a w jej końcowym odcinku znajduje się około dwukilometrowy tunel wnętrzem góry, w którym utrzymywany jest ruch wahadłowy.
Z Queenstown, które jest jednak bardziej oddalone od fiordu, organizowane są wycieczki do Milford Sound. Ich cena wynosi około 100NZD, a organizator zapewnia transport na miejsce autobusem. Jest to jednak bardziej czasochłonna wyprawa, ponieważ trzeba na nią poświęcić cały dzień.
Wyborne krajobrazy fiordu
Już w trakcie podróży do zatoki ukaże się fantastyczny klimat tej części wyspy. Droga, którą przyjdzie nam jechać jest kręta i prowadzi wśród łagodnych gór i zboczy. Zimą wjazd na nią wymaga wypożyczenia łańcuchów (w Te Anau mijaliśmy szyldy z taką usługą), często się też zdarza, że jest zamykana z powodu lawin. My na szczęście słyszeliśmy to tylko z opowieści.
Teren Fiordlandu to jednak bardzo deszczowe miejsce. Średnio nie pada tutaj tylko raz na trzy dni, a średnioroczna suma opadów należy do najwyższych na świecie. Nie zdziwiło więc nas, że po przyjeździe na miejsce przywitał nas rzęsisty deszcz i mgła unosząca się ponad drzewami. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że to również miało swój klimat.
Rejs po Milford Sound
W Milford Sound znajduje się najczęściej fotografowane miejsce w Nowej Zelandii. Jest nią góra Mitre Peak znajdująca się u wejścia portu. Miniemy ją już podczas drogi do statków. To kolejne miejsce w tym kraju znane z widokówek i folderów reklamowych. Na żywo również robi wrażenie. Tym bardziej, ze wkrótce mieliśmy płynąć po fiordzie.
Na miejscu znajduje się kilka firm, które oferują rejsy wycieczkowe po zatoce. Najczęściej ich cena wynosi około 80NZD (czyli trochę ponad 200 zł), a całość trwa około dwóch godzin.
Wchodząc na statek cały czas padało, jednak po 30-40 minutach mieliśmy to szczęście, że chmury się schowały i nad opadającym ku wodzie zboczami wzeszło słońce. Wtedy zobaczyliśmy zupełnie inne oblicze Milford Sound. Do tej pory refleksyjne i tajemnicze, z unoszącymi się kłębami mgły zostało zastąpione przez bajeczny obraz wybrzeża, które zauroczyło już niejednego turystę.
Dwadzieścia kilometrów rejsu pozwala zapoznać się z górami sięgającymi nawet 2000 metrów, które po prostu opadają ku wodzie. W większości nie są one klifami, lecz porośniętymi roślinnością zboczami, które co i rusz poprzecinane są strumieniami. Większość z nich w pewnym momencie odrywa się ze zboczy tworząc mini-wodospady. Jednak małe wydają się tylko z daleka. W pewnym momencie kapitan statku podpłynął do jednego z nich i z bliska mogliśmy dostrzec, że widziana z oddali cienka nitka wody jest w stanie zmoczyć cały statek.
W Milfordzie po raz kolejny mieliśmy także okazję zobaczyć foki w naturalnym środowisku. Znów wygrzewały się na skale nic nie robiąc sobie z podpływających kolejnych statków. Już na lądzie z kolei spotkaliśmy papugę Kea, która żyje wyłącznie w Nowej Zelandii.